Wielkanoc w szlacheckim dworku

Dodano: 2021-03-30 09:53:12

Wielkanoc w szlacheckim dworku


Wiosna to czas ożywienia po zimowym odpoczynku. Okres przednówku, kiedy wraz z końcem zimy wyczerpywały się zapasy żywności z poprzednich zbiorów, zbiegał się w czasie z najdłuższym i najważniejszym postem w roku. Kalendarz liturgiczny wpasował się w roczny cykl pór roku, ludziom zaś łatwiej było znosić niedobory żywności, gdy wiązało się to z intencją religijną. Uciążliwości przednówka nie dotyczyły w takim stopniu dworu i bogatszych gospodarzy, co najbiedniejszej ludności wiejskiej, która o tej porze nierzadko głodowała. Dwór wydawał tzw.porcje. Był to rodzaj pożyczki - w zamian za porcję żywności niezbędnej do przeżycia, chłop zobowiązywał się do dodatkowej pracy w folwarku podczas lata.
W tradycji dworskiej w czasie Wielkiego Postu najczęściej nie ograniczano ilości spożywanego jedzenia, a tylko mięso i masło zastępowano innymi produktami. Jedzono głównie ryby, w tym najpopularniejsze śledzie. Tradycyjną staropolską potrawą była polewka piwna, którą przygotowywano z jasnego lekkiego piwa, gotowanego z dodatkiem żytniego chleba i doprawionego kminem i solą. Na ziemiańskich stołach gościł również żur, będący najstarszą i najpopularniejszą potrawą wielkopostną. Rozmaite smakołyki sprawiały, że nawet postne menu,suche, bez masła i nabiału było witane z entuzjazmem. A mogły to być wędzone sardynki, tuńczyk z puszki, a do tego kartofle z wody, kompoty i ciasta z makiem.
 Przygotowania do świątecznego ucztowania rozpoczynano od zgromadzenia solidnych zapasów mięsa. Obok wyrobów mięsnych przygotowywano słodkości: rozmaite placki, różne odmiany mazurków na kruchym cieście lub opłatku i – najważniejsze wielkanocne wypieki – baby. Pieczono je z pszennej mąki z dużą ilością żółtek utartych z cukrem z dodatkiem olbrzymich rodzynek i mielonych migdałów. Ich wysokość, puszystość, lekkość świadczyła o umiejętnościach gospodyni. Włożone do formy, przykryte lnianą ściereczką ciasto na baby trzymano pod kluczem. Nie miały doń dostępu ani dzieci, ani mężczyźni, strzeżono też baby przed przeciągiem a nawet hałasem. Zbyt często doglądane ciasto mogłoby opaść zaprzepaszczając wszelkie wysiłki. Po wyjęciu z pieca kładziono je z szacunkiem na puchowych pierzynach do wystygnięcia.
 Rodzaj i liczba potraw była różna i zależała od zasobności domu. Na stole królował baranek – z ciasta lub masła – za którym, stawiano krzyż z rzeżuchy, dzieło dworskiego ogrodnika. Wokół piętrzyły się wypieki, wśród których prym wiodły baby, niektóre nawet półmetrowe (nazywane łokciowymi). Wśród zimnego mięsiwa przystrojonego barwinkiem i bukszpanem, nie brakowało drobiu, pieczeni, w tym z dziczyzny. Z przodu kładziono pęta kiełbas, szynki, chleb, chrzan, ocet i sól. Oczywiście były również pisanki, zdobione na różne sposoby.
Powoli nadchodziła pora rezurekcji. W czasach staropolskich rezurekcje w miastach odbywały się już w Wielką Sobotę wieczorem lub o północy, na wsiach zaś – w Wielką Niedzielę o świcie. Dopiero w XX w. ustaliła się tradycja odprawiania rezurekcji o świcie w Wielkanoc. Stół zastawiony w sobotę był gotowy do wystawnego śniadania, które rozpoczynano od dzielenia się jajkiem.
Wielkanoc staropolska była świętem rodzinnym. Spędzano ją w domach na wielogodzinnych ucztach, którym towarzyszyły inne rozrywki. Dorośli grali w karty, udawali się na przechadzki, tańczyli przy muzyce, dzieci bawiły się w palanta, ślepą babkę czy serso. Popularną wielkanocną zabawą była gra w walatkę czy też wybitkę.Gra polegała na stukaniu się pisankami – wygrywał ten, którego jajko zachowywało nietkniętą mimo uderzenia skorupkę. Inna wersja tej gry zakładała toczenie jajka po stole lub pochyłej desce.
W Wielkanocny Poniedziałek również we dworach lały się strumienie wody. Zanim w ruch poszły dzbany i wiadra, przezornie usuwano z pokojów co cenniejsze meble, wkładano odzież pośledniejszego gatunku. Do zabawy wprowadzano pewne ograniczenia: nie wolno było chlustać wodą na wywoskowane i froterowane drewniane podłogi. Ochroną objęci byli także przedstawiciele starszego pokolenia, których co najwyżej można było skropić wodą kolońską. Śmigusowo-dyngusowe dokazywanie należało zakończyć w odpowiedniej porze – zazwyczaj już koło południa podłogi we dworach były wytarte do sucha. Drugi dzień świąt mijał na lubianym przez szlachtę składaniu sąsiedzkich wizyt i przyjmowaniu gości.
A  ZATEM, ŚWIĘTUJMY...PO SZLACHECKU!!!

Opracowała
A.Karpowicz

(źródło i zdjęcia: Muzeum Historii Polski)




 



« wstecz